O potrzebie nowego spojrzenia na problematykę dziedzictwa Dolnego Śląska pisze Bartosz Sobański
Po II wojnie światowej Polska przejęła rozległe niemieckie obszary. Ówczesna władza w Polsce miała z nimi niemało kłopotów. Zdaje się, że największym problemem, z jakim musiała się zmierzyć, była integracja tych terenów z pozostałą częścią kraju. Tzw. „ziemie odzyskane” to obszar, który od setek lat nie należał do Polski. Dziś nadal widać niemałą różnicę. Trochę lepiej jest w części północnej, jednak patrząc na cześć południową – można stwierdzić – wszystko, co poniżej Wrocławia, jest w nienajlepszej kondycji. Od czasu do czasu słychać głosy, że gospodarczo „już się wyrównało” – czy można się z tym zgodzić – trudno powiedzieć. Ale jeśli wziąć pod uwagę aspekt pozytywnego wpływu gospodarki na miejsce, w którym duże firmy mają swoje siedziby to chyba tak jednoznacznego zdania mieć nie można.
Nie jestem mieszkańcem Dolnego Śląska, choć często w jego pięknych okolicach bywam. Nie mogę w związku z tym jasno stwierdzić, jak po przyłączeniu ziem niemieckich wygląda kwestia tożsamościowa, integracyjna obecnej ludności zamieszkującej te tereny. Jeżeli oprzemy się na statystykach dotyczących liczby ludności oraz jej wiekowego podziału można domniemywać, że młodzi ludzie raczej nie wiążą swojej przyszłości z dolnośląskimi wsiami i mniejszymi miastami. Nie można się oczywiście temu dziwić – człowiek chce żyć tam, gdzie posiada godne warunki do życia i pracy. Wrocław daje takie możliwości, mniejsze miejscowości – zapewne już niekoniecznie. Liczba osób starszych – tak jest zresztą w całej Polsce – zaczyna dominować nad liczbą osób młodych i w średnim wieku.
Jasne jest, że starsi ludzie zamieszkujący tereny, których burzliwa historia nie oszczędzała, pamiętają więcej. Nie jest żadną tajemnicą, że po przyłączeniu ziem niemieckich do Polski długo obawiano się, że to niemożliwe, żeby Niemcy, prędzej czy później, nie zaczęli zgłaszać się po swoje. Nie wiem, czy nadal taka myśl pokutuje – myślę, że jeśli tak, to jest to margines. Wśród młodych ludzi, którzy urodzili się na tych terenach nie do wyobrażenia jest sytuacja, w której ktoś nagle przychodzi i miejsce, w którym się wychowywali i żyją do dziś, nagle zawłaszcza. Podobnie trudno jest sobie wyobrażać, że ktoś zabiera dziś, po tylu latach, Sopot lub Olsztyn.
Tutaj przechodzimy do punktu, który wydaje się w tym temacie najtrudniejszy. Jest to dziedzictwo „ziem odzyskanych”. No bo jak to w końcu jest – dlaczego mamy dbać o historię, zabytki materialne i niematerialne, jeśli nie są one polskie? Czy kwestia dziedzictwa dotyczy tylko tego, co nasze? Po części tak – skupiamy się zazwyczaj na tym, ponieważ w ten sposób dbamy o polskość, w tym tkwi nasza tożsamość. Dbamy, pielęgnujemy, jest to zrozumiałe, ponieważ siłą narodu, jego wielkością jest m.in. jego kultura, którą kultywujemy.
Ale nie istnieje oczywiście jedynie dziedzictwo polskie. Każdy naród ma swoją kulturę. I tę kulturę, to dziedzictwo, siłą rzeczy otrzymuje się w spadku, kiedy pojawiają się takie sytuacje, jak ta w 1945 roku. Co wtedy zrobić? Myślę, że Polska byłaby uboższa, gdyby nie jej dawna wielokulturowość, którą dziś, wszelkimi staraniami, próbuje się przysłonić. Wszak cała nasza polska historia oscylowała od początku istnienia państwa wokół wielonarodowości i co się z nią wiąże – wielokulturowości. Dlatego negowanie wszystkiego co obce, jest w historii naszego kraju dość sztuczne i nienaturalne.
Wracając do pytania z poprzedniego akapitu – co zrobić z dziedzictwem, które niejako przejęliśmy? Odpowiedź jest jedna – trzeba o nie dbać. Oczywiście nie bez bezkrytycznego podejścia. Gloryfikacja, czyli działanie w tę drugą stronę też nie przynosi dobrych efektów. W przypadku naszego tematu nie jest też dobrze posługiwać się językiem, który przyświeca agresji. Dlatego termin „zawłaszczenie” nie jest tutaj odpowiedni i pokrywa się, a tego nie chcemy, z postawą dominatora. Bardzo spodobało mi się określenie, którym posłużyli się w jednym z artykułów w godnym polecenia kwartalniku „Herito” prof. Robert Traba oraz prof. Igor Kąkolewski. Zamiast „zawłaszczenie” użyli sformułowania „udomowienie”. I to sformułowanie powinno przyświecać polityce kształtującej nowe podejście do dziedzictwa, które nie wychodzi z „naszych” korzeni, ale, tak się sprawy potoczyły, jest obecnie w naszym posiadaniu.
Potrzebne jest nowe, świeże spojrzenie na wszelkie dobra kultury, a w szczególności na zabytki nieruchome, tj. dwory, pałace i zamki, które tak licznie występują na Dolnym Śląsku. To niezwykłe bogactwo należy kultywować, pamiętając i przypominając o jego dawnej tożsamości, ale jednocześnie przekierowywać na nowe, polskie narracje. Należy z zachowaniem szacunku do innej kultury spróbować poczynić pożytek dla naszych, polskich opowieści. Wszak będzie to tylko opowiedzenie historii takiej, jaką ona rzeczywiście była. Nie „zawłaszczamy” opowiadając o jego dawnej historii, wzbudzając do niej szacunek, ale też nie czynimy „naszym”. „Udomawiamy”. Niech to tym samym będzie dobry grunt, impuls dla pewnego rodzaju wymiany poglądów dla zmieniających się pokoleń, dla tworzenia nowych narracji, które wykluczają „nasze”, „wasze’, czyniąc je po prostu dobrem, z którego trzeba korzystać, ponieważ dziedzictwo to wartość wyrastająca ponad pychę, zadufanie i narodowe poczucie wyższości. Bogactwo Dolnego Śląska jest ogromne – potrzeba tylko mądrego gospodarza, który dostrzeże jego wartość – mowa tu zarówno o mikroskali, czyli o kolejnym inwestorze, który uratuje niszczejący dwór lub pałac, jak i o szerszej perspektywie, tj. samorządach, lokalnej społeczności, kończąc na władzach wojewódzkich, walczących o dobro, jakim zarządzają.
Bartosz Sobański